Jak się rozstać ze zmarszczkami w kulturalnej atmosferze
2011/8/1 20:10:00
Cher - ikona popkultury i chirurgii plastycznej - nie ukrywa, że swą wiecznie gładką buzię i nieskazitelne ciało zawdzięcza zręcznym rękom lekarzy. Rozliczne inwazyjne ingerencje w urodę przysporzyły jej nie mniej sympatykków niż jej spektakularne sukcesy na estradzie i na ekranie, a ogromne grono fanów podziwia jej odwagę w kreowaniu swojego wizerunku. Starsza od niej o rok dwukrotna dziewczyna Bonda Maud Adams nie wstydzi się swoich zmarszczek. Ale Maud Adams, nawiasem mówiąc była żona chirurga plastycznego, a obecnie prezes firmy produkującej biokosmetyki - pochodzi ze Szwecji, kraju, gdzie kobiety traktują zmarszczki ze stoickim spokojem jako przejaw naturalnego i godnego procesu starzenia się.
Czy nie kryjąc swych zmarszczek Maud Adams jest mniej piękna? A może wręcz przeciwnie? Lepiej sytuowane Polki popatrują jednak zwykle raczej na Stany Zjednoczone, gdzie dwudziestoparoletnie starletki w rodzaju Lindsay Lohan czy Heidi Montag chodzą z niesmacznie napompowanymi ustami i innymi elementami ciała, a na botoks panie biegają w przerwie na lunch.
Kosmetologiczna sztuka negocjacji
Do tej pory jedynym skutecznym sposobem na pozbycie się zmarszczek na twarzy był skalpel i chirurgiczne nici. Drogie kosmetyki reklamowano wprawdzie jako „lifting bez skalpela", lifting ów był jednak tylko pobożnym życzeniem tej, która wydała w tym celu niemało pieniędzy. Polki drugiej połowy XX wieku miały więc do wyboru trzy możliwości: wydać majątek na chirurgiczny lifting, wydać pół majątku na nieskuteczne kremy bądź też nie wydawać nic i „starzeć się godnie". I nie jest wcale powiedziane, że najgorzej wyglądały zwolenniczki trzeciego wyjścia!
U progu XXI wieku coraz mniej kobiet ma ochotę iść na noże z naturą. Po co skakać sobie do oczu, skoro można ponegocjować w przyjacielskiej atmosferze? Na fali „powrotu do natury" i coraz powszechniejszego w wysoko cywilizowanych społeczeństwach odchodzenia od arogancji względem praw przyrody również w dziedzinie kosmetologii i medycyny estetycznej dokonuje się rewolucja. Są już dostępne kosmetyki, technologie i urządzenia, które nie tylko potrafią uszanować gusta skóry, ale i zachęcić ją do samodzielnych, naturalnych procesów regeneracji.
Rewolucja w urodzie rozpoczęła się na przełomie XX i XXI wieku. Pierwsze lasery i agresywne peelingi ablatywne więcej obiecywały, niż dawały, zmuszając nieraz do wielotygodniowej rekonwalescencji w domu i grożąc powikłaniami. Jednak z czasem "maszyny piękności" przestały się brutalnie obchodzić ze skórą i zaczęły uważniej jej słuchać. I co istotne, ich łagodniejszy stosunek do skóry nie oznaczał wcale małej skuteczności. Złagodniały też odmładzające peelingi. A na półkach perfumerii i aptek pojawiły się kremy ekologiczne nie tylko z nazwy, w tym pierwsze preparaty "kosmetyku doskonałego" - kolagenu aktywnego biologicznie. Okazało się, że skład kosmetyku wcale nie musi roić się od przejmujących zgrozą nazw w rodzaju glikol propylenowy, laurylosiarczan sodu czy metylparaben, od chemicznych „zapychaczy", optycznych wygładzaczy i szkodliwych konserwantów. Że mogą istnieć kosmetyki stuprocentowo naturalne, a jednocześnie - co dla wielu okazało się zaskoczeniem - o skuteczności nie do pobicia.
Czy więc można pogodzić Szwecję z Ameryką? Starzeć się godnie i w sposób naturalny, tyle że elegancko i wizualnie dużo wolniej? Wszystko wskazuje na to, że tak. Oto kilka wybranych osiągnięć najnowocześniejszej technologii i biotechnologii, które charakteryzują się tym, że łączą dwie zalety - dużą skuteczność i przyjazną współpracę ze skórą.
Kiedy pierwszy raz usłyszałam o rewelacyjnych kosmetycznych perspektywach kolagenu aktywnego biologicznie, pomyślałam, że moja rozmówczyni, profesor zwyczajna z dziedziny chemii, chce sobie ze mnie zakpić. Lekarze dermatolodzy tłumaczyli mi, że po kolagenie jako kosmetyku nie można spodziewać się wiele - jego cząsteczki są ogromne i nie wnikną przez pory skóry, by uzupełnić deficyty od środka. Jakiś czas później, gdy na rynku pojawiły się polskie preparaty kolagenu, kobiecy dodatek do ogólnopolskiej gazety, wspierany autorytetem znanego profesora dermatologii, zarzucał producentom polskiego kolagenu, że usiłują nabijać klientów w butelkę.
A jednak polski kolagen aktywny biologicznie wytrzymał próbę czasu. Jego krytycy nie potrafili dostrzec różnicy między „kolagenami" oferowanymi dotychczas na kosmetycznym i medycznym rynku a nową technologią, która pozwalała zachować kolagen w postaci tzw. nietkniętej, czyli takiej, jak występuje w żywym organizmie. Dotychczasowe „kolageny" były niczym smażona ryba - niby białko, ale już „ugotowane". Mogły pełnić pewną rolę kosmetyczną, np. jako warstwa ochronna na naskórku czy nawet jako wypełniacz zmarszczek, nie mogły jednak zastąpić żywego kolagenu, którego z wiekiem ubywa w skórze i w całym organizmie. Nowy kolagen jest taki jak kolagen w nas.